Moja 7: Małgorzata Fudali – Hakman

Mój pierwszy raz na boisku/parkiecie…
Nie powiedziałabym, że mój pierwszy raz był na parkiecie, ale mniemam, że chodzi o mój pierwszy ważny mecz i taki, który mimo postępującej sklerozy, pamiętam. Byłam gówniarą, którą trener wystawił w starszej drużynie. Zagrałam w juniorkach starszych będąc wiekowo młodziczką. Wtedy graliśmy na asfalcie-to były czasy. Boisko w Iłowej. Lechu wypuścił mnie na boisko zieloną ze strachu i nie bardzo jarzącą chyba, gdzie jestem. Przez pięć minut biegałam na skrzydle w te i z powrotem, i nikt mi nie podawał piłki. Pomyślałam wtedy, że dobrze, bo przynajmniej nic nie zepsuję. W pewnym momencie podeszła do mnie środkowa i mówi: Podałabym ci piłkę, ale biegasz cały czas za boczną linią i nie mogę. Ot tyle mojego pierwszego występu w juniorkach.
Mecz którego nie zapomnę…
Takim meczem jest na pewno mecz o wejście do półfinału mistrzostw Polski. Graliśmy w zapomnianym przez świat Białymstoku. Jechaliśmy tam przez dwa dni i byłyśmy ledwo żywe. Mecz o wejście przegrałyśmy… remisując w ostatniej sekundzie. Prowadziłyśmy przez całe spotkanie i w ostatniej sekundzie przeciwniczki rzucały wolny bezpośredni…i niestety trafiły. Remis promował nasze rywalki, a my wróciłyśmy z niczym.
Najlepsza zawodniczka z którą grałam…
Myślę, że każda moja koleżanka z drużyny była świetną zawodniczką. To był bardzo dobry rocznik w Sokole. Tworzyłyśmy z drużyną chłopców jedną, wielką rodzinę. Wiele się nauczyłam i wiele wyniosłam z tamtych czasów. Do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. Wiem, że zawsze mogę na nich liczyć.
Mecz po którym płakałam…
Wiele było takich meczów, łzy, pot i krew są solą sportu. Płakałam i cieszyłam się wiele razy, ale na szczęście radości ze sportu miałam o wiele więcej. Na pewno po zremisowanym meczu w Białymstoku żal był spory. Ale najwięcej płakałam z radości, po zdobyciu razem z moją drużyną AZS Wrocław, Mistrzostwa Polski. To było ogromne przeżycie. Na mojej szyi zawisnął złoty medal na biało-czerwonej wstążce. Mam go do dzisiaj.
Mój sportowy idol…
Nie mam żadnego idola. Ani sportowego, ani życiowego. Nie dorobiłam się go w ciągu 25-letniej kariery, więc stwierdziłam, że na starość mi niepotrzebny.
Mój największy sukces w sporcie to…
Mój największy sukces to nie medale i nagrody. To nauka jaką wyniosłam uprawiając sport. To lojalność i poświęcenie. To rezygnacja z egoizmu na rzecz drużyny. To wreszcie walka do upadłego i bezkompromisowość. To dał mi sport. A za największy sukces uważam to, że moja córka także uprawia sport. Co prawda siatkówkę, ale cieszę się, że zaszczepiłam jej miłość do sportu i chęć do zmierzenia się za każdym razem z samym sobą.
Moja drużyna marzeń…
Nie mam drużyny marzeń. Cieszę się, że w kadrze grają dwie żaranki, Aneta Łabuda i Monika Kobylińska. Obie są w wieku mojej córki i razem z nią zaczęły gra w ręczną. Moja latorośl poszła w stronę siatkówki, a one pokochały ręczną. Gdy one grają w kadrze, reszta zespołu jest mi zupełnie obojętna.